wtorek, 5 sierpnia 2014

IV.

"Jeśli kogoś kochasz, to jeszcze nie znaczy, że Bóg ma w swoich planach, żebyście byli razem"
Jodi Picoult


          "Prawda jest taka, że lotniska widziały więcej szczerych pocałunków niż ołtarze kościołów. A ściany szpitali słyszały więcej prawdziwych modlitw, niż ściany kościołów". Nigdy nie wiem jak odebrać ten cytat. Jest mi dziwnie obcy, pomimo tego, że go rozumiem. Nie jestem typem ateistki, ale tutaj się zgadam. Jednak nie chciałam o tym. Dokładnie to chodzi mi o miłość. Dalej dla mnie obce słowo chociaż nie raz, nie dwa parzyłam się na niej.
        Miłość to nic innego jak ciągłe uszczęśliwianie swojej drugiej połówki jabłka. Stephen Chbosky napisała, że "Nie możesz zawsze uważać cudzego życia za ważniejsze od swojego i sądzić, że na tym polega miłość. Nie możesz tego robić. Musisz działać...". Kolejne słowa osoby, które rozumiem, ale jednak nie rozumiem.
        Słowo miłość mogę podzielić na dwa słowa: miłowanie i złość. Dlaczego? Mił... - pierwsze trzy litery słowa miłowanie, ość...-ostatnie trzy litery słowa złość. Co nam wyjdzie łącząc te słowa ze sobą? Miłość. Jednak na czym ona polega i do czego ma dążyć? Według mnie miłość dzieli, a tak naprawdę to śmierć łączy nas na zawsze. Nie wiem czemu, ale to mój kolejny dziwaczny pogląd na daną sytuację. Przecież "czas nie leczy ran, lecz przyzwyczaja do bólu". Tak właśnie powiedział Adam Hanuszkiewicz.
Dla mnie definicja miłości jest bardzo prosta. Nigdy "w niej" nie jest tak jakbyśmy sobie zamarzyli, zapragnęli. Są kłody i rozdroża dróg.
       Przez pewien okres czasu stałam na takim rozdrożu dróg. Jak pojąć to, że osoba, do której nic się nie czuje i jest się z nią z musu, byle by sobie nic nie zrobiła. Bo grozi ci tym, że jeśli skończysz to, to ona skończy ze sobą. Można to nazwać "toksycznym związkiem".
Z mojej perspektywy ten cały toksyczny związek to zwyczajne tkwienie w martwym punkcie, które nie owocuje. W tym momencie słowa "kocham cię" tracą swoją wartość i stają się dziwnie monotonne. Nie doszukujemy się w nich już tak głębokiego sensu jak kiedyś. Wiemy, że wymawiane są na wiatr. A ten wiatr porywa je coraz bardziej. I z każdym wypowiedzeniem tych słów oddalamy się od tej osoby.
Dwa kroki do przodu, cztery w tył. Walka o to żeby zmusić się do ponownego poczucia czegoś. Wyszukiwania w sobie jakiś uczuć, którymi kiedyś darzyliśmy naszą "miłość".
         A więc po co ta cała miłość? Miłość została stworzona aby ciągle się ranić, a zarazem ciągle być przy sobie. Nieustanne ranienie się w niektórych przypadkach kończy się na wielkiej miłości.
Jednak to całe wielkie ranienie prowadzi donikąd. Zwykły sposób wyładowywania swoich emocji na drugiej osobie. A druga osoba cierpi, bo to ona stała się tu kozłem ofiarnym.
         Zawsze myślałam, żeby nie szukać miłości na siłę, to trzeba uciec jak najszybciej w samotność.
Tam gdzie nie ma ludzi i powietrze ledwo będzie o nas się obijać.
Cały świat jest tworzony wbrew wielkiej miłości, niczym historia zagłaskanego kota. Co my ludzie mamy z miłości? Krojące się serce z tęsknoty, poduszki krzyczące nam, że mają już dość naszych łez. I co jeszcze? Racjonalnie myśląc z miłości nie mamy nic. Czasem zdarza się, że od miłości dostajemy prawdziwe szczęście.
         Ta złość i to miłowanie wywiera na nas również presję, przez którą lekko zaczynamy wchodzić w świat fantazji, który jest tylko naszym wyobrażeniem piękna. Ogółem miłość to piękno, które sobie wyobrażamy, lub o którym marzymy.
Te pojęcia się właśnie ze sobą gryzą. Bo można mieć miłość lub darzyć miłością.
Tu właśnie zdania ludzi się rozjeżdżają. Są strasznie podzielone. Według niektórych miłość się "ma", a według innych (np. mnie), miłością się "darzy". Nie umiem tu stwierdzić dobitnie czemu. Dlatego często się zastanawiam jak to z tą miłością jest, że każdy chce ją "mieć". Na wyłączność lub nie, ale mieć. Co właśnie jest lekko dziwne. Ale nic tutaj jeden człowiek nie może zdziałać.

Powróciłam na tego bloga dzięki polaa blog
Jestem jej niezmiernie wdzięczna. :)